Po pożegnaniu z Eadem wsiadamy do naszego krążownika i ruszamy do Aqaby. Z racji tego, że żadne z nas nie widziało wcześniej rafy koralowej to odpuszczamy zwiedzanie miasta i ruszamy od razu na południe, w stronę granicy z Arabią Saudyjską. Po paru kilometrach infrastruktura portowa ustępuje miejsca plażom. Wiatr tego dnia jest strasznie silny i skutecznie obniża odczuwalną temperaturę wody ale szybko wskakujemy w kąpielówki i zanurzamy głowy pod wodę. Mimo, że rafa w tym miejscu jest dość mocno zniszczona to dla kogoś, kto widzi ją po raz pierwszy będzie na pewno stanowić niemałą atrakcję. Słońce powoli chowa się za horyzontem, a my ruszamy w powrotną drogą do Wadi Musa. Po kilku kilometrach musimy się zatrzymać bo nasz "Chevi" zaczyna wydawać niepokojące odgłosy ale upewniwszy się, że wszystkie koła są na swoim miejscu jedziemy dalej, nieco ostrożniej
8-) Późnym wieczorem ostatnia kolacja w Wadi Musa i pakowanie. Następnego dnia powrót w kierunku północnym, do Madaby. Po drodze dwa zamki i rezerwat Dana.Dzień 7
Rano, po zaopatrzeniu się w śniadanie we wspominanej piekarni, ruszamy Drogą Królewską w kierunku północnym. Po około 50km pierwszy przystanek - ruiny fortecy Ash Shawbak. Wstęp - symboliczny 1 dinar. Ruiny są w niezłym stanie, z ładnym widokiem na okolicę.
Ash Shawbak
Głównym punktem dnia jest rezerwat Dana. Z Drogi Królewskiej odbijamy na zachód w kierunku Rummana Campsite. Wąziutką drogą docieramy do parkingu. Tam uiszczamy opłatę (8,5 dinara) i "shuttle busem" docieramy do jednego z wejść do rezerwatu i jednocześnie obozowisko gdzie można przenocować. Po "Danie" prowadzi mnogość tras, dłuższych i krótszych. My wybraliśmy około dwugodzinną, niestety jak się później okazało mało spektakularną. Zamiast nad brzegiem kanionu szlak prowadził w kierunku północnym, raz idąc w górę, a raz w dół, zataczając kółeczko wokół obozowiska. Będąc tam, warto zostawić sobie więcej czasu i wybrać fajniejszą trasę.
Obozowisko Rummana Campsite
Z Dany mamy jeszcze ładny kawałek drogi do Madaby. Decydujemy się na dotarcie do Autostrady Pustynnej, gdyż Droga Królewska ostatnie 50km przed Madabą jest naprawdę kreta. Spokojnie docieramy do miasta i meldujemy się w Hotelu Black Iris. Dostajemy duży i przestronny pokój. Za 3 noce płacimy 34 dinary (około 140 zł) za osobę. Wjeżdżając do Madaby namierzamy małe "zagłębie" lokali gastronomicznych - wiadomo baranina i drób we wszelkiej postaci
:D Bierzemy na wynos i pałaszujemy w hotelu.Dzień 8
Dzień obejmował kółeczko Madaba - Al Karak - Morze Martwe - Wadi Mujib - Mount Nebo i Madaba. Ruszamy Drogą Królewską na południe. Najciekawszy jest fragment w miejscu gdzie droga styka się z kanionem Wadi Mujib. Po krótkim przystanku ruszamy dalej 40km do Al Karak. Nad miastem góruje poężny zamek. Wstęp 1 dinar.
Po zwiedzeniu zamku zaczynamy karkołomny zjazd w kierunku Morza Martwego. 25 kilometrów serpentyn i spadku zdaje się nie mieć końca. W końcu jest - i morze i nawet nasze hamulce się ostały:) Pozostaje nam kolejne 30km wzdłuż brzegu, aż do wejścia do kanionu Wadi Mujib. Uprzedzając fakty - była to jedna z najlepszych atrakcji przyrodniczych podczas naszego pobytu w Jordanii. Opłacamy wstęp (14 dinarów) i podpisujemy lojalki, że wchodzimy na własną odpowiedzialność. Do wyboru jest trasa górna, granią kanionu oraz jego dołem, korytem rzeki. My wybieramy opcję numer 2, która okazuje się strzałem w dziesiątkę. O tej porze roku całość trasy pokonuje się idąc rzeką. Woda niby jest płytka ale podczas marszu nie brakuje dużo głębszych partii jak i skomplikowanych przepraw za pomocą liny i uchwytów. Warto mieć sandały, bo marsz korytem na bosaka jest dość bolesny
:( Ponadto warto pamiętać o zabezpieczeniu sprzętu foto-video, zwłaszcza przy pokonywaniu ostatniej przeszkody skalnej. Metą trasy jest potężny i piękny wodospad. Można również wykupić opcję z przewodnikiem i spod wodospadu zażyć klasycznej wspinaczki pionową skałą i wrócić granią do punktu wyjścia przy Morzu Martwym. Ciężko mi powiedzieć jak wygląda poziom wody w porze letniej ale i tak każdemu rekomenduje odwiedziny Wadi Mujib podczas wizyty w Jordanii.
Wejście, w tle Morze Martwe
Takie podejścia trzeba pokonać
Meta trasy
Spadnie czy nie?
:geek:
Po leżakowaniu na skałach u stóp kanionu ruszamy dalej - tym razem naszym "Chevi" wspinamy się na Górń Nebo, czyli miejsce śmierci Mojżesza. Jest tam symboliczny obelisk oraz krzyż. Wstęp 1 dinar. Następnie udajemy się do Madaby i kółeczko się zamyka. Tego dnia zamiast kolejnych odsłon arabskich potraw mięsnych, niektórzy korzystają z usług, wspominanej na samym początku relacji, piekarni:) Pozytywnie zmęczeni idziemy wcześnie spać, bo już nad ranem ruszamy w kierunku granicy jordańsko-izraelskiej.
Dzień 9 - izraelska jednodniówka i 2-godzinne forsowanie granicy
Będąc w Jordanii postanowiliśmy spróbować dostać się do Izraela i zwiedzić w parę godzin Jerozolimę. Plan zakładał przejazd samochodem do granicy, zostawienie go, przekroczenie granicy pieszo i dalej komunikacją zbiorową do Jerozolimy. Proste prawda? Nie do końca takie było:) Rzecz jasna, granice w tamtym rejonie świata funkcjonują zgoła odmiennie niż np. te w Europie, czy raczej tak jak kiedyś było w Europie. Nie ma otwarcia 24h, tylko w ściśle wyznaczonych godzinach. Z tego też względu nie przekraczaliśmy granicy w najbliższym miejscu przejściem King Hussah Bridge (Allenby Bridge) przy Morzu Martwym ale jechaliśmy 80km na północ do Sheikh Hussein Briddge, koło Bet Shean po stronie izraelskiej, które czynne było już od godziny 6 do dość późnej pory wieczorem. Wyruszyliśmy więc z Madaby około 4:30 nad ranem, chwile przed 6 byliśmy na miejscu, czyli zaraz przed planowanym otwarciem Gdy było 10 po zaczęliśmy się lekko niecierpliwić ale w końcu panowie z pierwszego posterunku przed granicą dokonali otwarcia. Sprawdzili paszporty i nakazali jechać około 400 metrów do początku właściwej granicy. Zaparkowaliśmy na sporym placyku niedaleko pierwszych granicznych zabudowań, zebraliśmy rzeczy i już mieliśmy wsiadać do autobusu, który właśnie nadjechał i który jak się okazało miał nas przetransportować kawałek dalej do budynku gdzie odbywała się cała papierologia. Niestety postanowiłem zapytać napotkanego wojskowego czy samochód nie będzie nikomu przeszkadzał. Pytanie było raczej pro forma ale... oczywiście okazało się, że absolutnie nie można tu parkować, mimo że przez dobre 10 minut jak się krzątaliśmy przy samochodzie nikt się nami nie interesował. Rozkaz był jasny - samochód trzeba odstawić aż za pierwszy posterunek. Trzy osoby z naszej piątki zostały i miały próbować przytrzymać autobus przez te 5-7 minut. Wyjechaliśmy za posterunek, postawiliśmy samochód od razu w polnej drodze, ciesząc się, że będzie bezpieczny na oku żołnierzy. Oni oczywiście od razu wyskoczyli z budki i oznajmiają, że nie ma tu parkowania. W skrócie no, no, no!! bo po angielsku ni w ząb. Udało nam się ich na szczęście jakoś na migi uprosić, że tylko do wieczora i w końcu się zgodzili. Zadowoleni z siebie chcemy szybko biec z powrotem na granicę. Ale hola hola! Zatrzymali nas i oznajmili, że na granicę nie można dostać się na własnych nogach ale tylko środkiem transportu. Musi więc czekań aż coś podjedzie. Po 5 minutach zjawia się taksówka. Jedziemy na granicę ale autobus już oczywiście dawno pojechał. Okazuje się jednak, że taksówka również możemy jechać. Upychamy się w 6 osób (razem z kierowcą) i jedziemy jakieś 400 metrów pod kolejne budynki graniczne. Płacimy 5 dinarów za ten kurs (tyle zaproponowaliśmy) wywołując nieskrywane zadowolenie u kierowcy - w drodze powrotnej wyjaśniło się dlaczego. Wchodzimy do budynku - sprawdzanie paszportów itd. Następnie wsiadamy do autobusu, którym mamy przekraczać granicę. Koszt to 1 dinar za osobę. Jedziemy...tak, kolejne z 300-400 metrów. Autobus zatrzymał się zaraz za bramą oznaczającą wjazd do Izraela. Tam był kontrolowany z zewnątrz przez ubranych po cywilnemu panów z niewzruszoną miną trzymających palce na spustach broni automatycznej
:shock: W końcu dostajemy się do budynku granicznego Izraela, a tam jak na lotnisku. Prześwietlanie bagażu i dodatkowe kontrole pojedynczych rzeczy na obecność materiałów wybuchowych i narkotyków - wybrane części sprzętu foto i portfele. Następnie krótka rozmowa, o celu itd. Wywołujemy lekkie zdziwienie, że tylko na parę godzin ale wszyscy mówimy to samo, także nie ma problemu. W końcu jesteśmy w Izraelu. Całość trwała dobre 2h! Spod granicy musimy dostać się do miasteczka. Bierzemy dwie taksówki (ponowna jazda w 6 osób niemożliwa), płacąc po 16 szekli za osobę. Cała procedura przekraczania trwała tak długo, że uciekł nam wybrany wcześniej kurs autobusu Egged to Jerozolimy. Mamy więc około 45 minut czasu. Wykorzystaliśmy go na ochłonięcie po forsowaniu granicy i drobne rozejrzenie się po okolicy. Pierwszy mały szok wywołują u nas bramki kontroli przed wejściem czy to do galerii handlowej czy do McDonaldsa. Wreszcie około 9:30 wsiadamy do Egged´a (37,5 szekli) i ruszamy. Dopiero po drodze przeżyliśmy większy szok, gdy na napotykanych przystankach zaczęło wsiadać coraz więcej uzbrojonej młodzieży. Widok drobnej blondyneczki, z pomalowanymi paznokciami, pluszakiem i karabinem w ręku - bezcenny. Po drodze również kontrole - jedziemy przez terytorium Autonomii Palestyńskiej ale drogą kontrolowaną przez wojsko. Przejeżdżamy również obok przejścia granicznego w pobliżu Morza Martwego i docieramy do Jerozolimy wjeżdżając do niej obok potężnego muru oddzielającego tereny izraelskie i palestyńskie. Z dworca głównego ruszamy szybko by jak najwięcej zobaczyć. Suma summarum mamy jedynie około 4,5h. Musimy zdążyć tak by mieć rezerwę czasową do zamknięcia przejścia granicznego. Obieramy wiadomo kierunek - Stare Miasto. Żwawym tempem pokonujemy ciasne uliczki czterech dzielnic Starego Miasta, odwiedzamy Bazylikę Grobu Pańskiego, Ścianę Płaczu i Meczet na Skale, dwa ostatnie miejsca po szczegółowych kontrolach bezpieczeństwa. Czas nieubłaganie ucieka więc jeszcze po drodze ze Starego Miasta podchodzimy do grobu Oscara Schindlera. Stamtąd już szybkim krokiem na dworzec i znaną nam już trasą do Bet Shean. Tam z przystanku Egged musieliśmy dostać się na granicę. Taksówek nie widać ale nagle zatrzymał się jakiś samochód. Okazuje się, że był to zwykły mieszkaniec, wracający z zakupów. Mówi, że nas podrzuci. Ustalamy cenę i zgadzamy się na "seventeen". Po 5 minutach jazdy jesteśmy na miejscu. Dajemy resztkę naszych szekli i widzimy, że coś nie gra, Okazało się, że panu chodziło o "seventy"
:) Uzbieraliśmy może w sumie z 40 szekli i dajemy mówiąc, że więcej nie ma i nie będzie. Nie protestował. Na granicy musieliśmy uiścić podatek wyjazdowy w wysokości 30 dolarów. Dalej znany schemat - autobus do Jordanii, tam zakup nowej wizy (10 dinarów). Pozostało dostanie się za ostatni posterunek. Tym razem taksówek pod dostatkiem, które stoją pod budynkiem granicznym. Okazuje się, że taryfa jest stała i wynosi 1 dinar. Czyli rano przepłaciliśmy 5 razy:) Jeszcze tylko niepewność czy nie odholowano naszego Chevi´ego - na szczęście stoi. Wsiadamy i spokojnie odjeżdżamy. Po 1,5h jesteśmy w hotelu. Nieco szalona jednodniówka dobiegła końca. Po 3 latach ponownie wróciliśmy do Izraela. Relacja jest już na F4F: http://www.fly4free.pl/forum/izrael-trzy-morza-w-szesc-dni,214,36928 Przed nami był ostatni dzień bliskowschodniej przygody - zwiedzanie Ammanu i zamków pustyni.
Kontrola przed wejściem pod Ścianę Płaczu - na szafkach zdjęcia delikwentów, do których najpierw się strzela, a dopiero potem ich pyta.
Dzień 10
Piątek był ostatnim dniem naszej bliskowschodniej przygody. Odlot z Ammanu zaplanowany mieliśmy około 3 w nocy z piątku na sobotę, toteż nie braliśmy już kolejnego noclegu. Dzięki uprzejmości obsługi spakowane bagaże mogliśmy zostawić do wieczora w hotelowej recepcji. Udaliśmy się do Ammanu. Po krótkim błądzeniu i jeździe "na czuja" udało się dotrzeć do ścisłego centrum. Zaparkowaliśmy w pobliżu Teatru Rzymskiego i Odeonu i ruszyliśmy w kierunku Cytadeli wąskimi i stromymi uliczkami. Oczywiście na górze okazało się, że na szczyt można spokojnie dostać się samochodem jednak wcale nie żałujemy tego spaceru. Wstęp na teren Cytadeli kosztuje 2 dinary. Warto się tam wybrać chociażby dla efektownego widoku na, moim zdaniem szary i smutny, Amman i to w cztery kierunki świata.
aż dziwne, że dostaliście chevroleta, bo tam królują japońce od toyoty przez suzuki na zapomnianym w Polsce datsunieświetne dynamiczne foty, dawaj dalej, rajd Jordanii niezły
:mrgreen:
a driver się nie popisywał na moście ?tej agamy to szczerze Ci zazdroszczę, przepięknadziwi mnie natomiast, że rafa zniszczona, ja byłem co prawda w 2010 roku i była praktycznie nietknięta "ludzką ręką"
cypel napisał:a driver się nie popisywał na moście ?tej agamy to szczerze Ci zazdroszczę, przepięknadziwi mnie natomiast, że rafa zniszczona, ja byłem co prawda w 2010 roku i była praktycznie nietknięta "ludzką ręką"Nasz się nie popisywał. Był ubrany w tradycyjną "sutannę", a i myślę, że nie byłby w stanie zrobić takich ewolucji
:)Co do rafy - my też byliśmy w 2010. Nie wiem, może nie była o tyle zniszczona co po prostu skromna. W każdym razie po tym co widziałem w innych krajach (nawet parę km naprzeciwko w Eilacie:) tak mi się wydaje.
Skalny Most
Aqaba
Po pożegnaniu z Eadem wsiadamy do naszego krążownika i ruszamy do Aqaby. Z racji tego, że żadne z nas nie widziało wcześniej rafy koralowej to odpuszczamy zwiedzanie miasta i ruszamy od razu na południe, w stronę granicy z Arabią Saudyjską. Po paru kilometrach infrastruktura portowa ustępuje miejsca plażom. Wiatr tego dnia jest strasznie silny i skutecznie obniża odczuwalną temperaturę wody ale szybko wskakujemy w kąpielówki i zanurzamy głowy pod wodę. Mimo, że rafa w tym miejscu jest dość mocno zniszczona to dla kogoś, kto widzi ją po raz pierwszy będzie na pewno stanowić niemałą atrakcję.
Słońce powoli chowa się za horyzontem, a my ruszamy w powrotną drogą do Wadi Musa. Po kilku kilometrach musimy się zatrzymać bo nasz "Chevi" zaczyna wydawać niepokojące odgłosy ale upewniwszy się, że wszystkie koła są na swoim miejscu jedziemy dalej, nieco ostrożniej 8-)
Późnym wieczorem ostatnia kolacja w Wadi Musa i pakowanie. Następnego dnia powrót w kierunku północnym, do Madaby. Po drodze dwa zamki i rezerwat Dana.Dzień 7
Rano, po zaopatrzeniu się w śniadanie we wspominanej piekarni, ruszamy Drogą Królewską w kierunku północnym. Po około 50km pierwszy przystanek - ruiny fortecy Ash Shawbak. Wstęp - symboliczny 1 dinar. Ruiny są w niezłym stanie, z ładnym widokiem na okolicę.
Ash Shawbak
Głównym punktem dnia jest rezerwat Dana. Z Drogi Królewskiej odbijamy na zachód w kierunku Rummana Campsite. Wąziutką drogą docieramy do parkingu. Tam uiszczamy opłatę (8,5 dinara) i "shuttle busem" docieramy do jednego z wejść do rezerwatu i jednocześnie obozowisko gdzie można przenocować. Po "Danie" prowadzi mnogość tras, dłuższych i krótszych. My wybraliśmy około dwugodzinną, niestety jak się później okazało mało spektakularną. Zamiast nad brzegiem kanionu szlak prowadził w kierunku północnym, raz idąc w górę, a raz w dół, zataczając kółeczko wokół obozowiska. Będąc tam, warto zostawić sobie więcej czasu i wybrać fajniejszą trasę.
Obozowisko Rummana Campsite
Z Dany mamy jeszcze ładny kawałek drogi do Madaby. Decydujemy się na dotarcie do Autostrady Pustynnej, gdyż Droga Królewska ostatnie 50km przed Madabą jest naprawdę kreta. Spokojnie docieramy do miasta i meldujemy się w Hotelu Black Iris. Dostajemy duży i przestronny pokój. Za 3 noce płacimy 34 dinary (około 140 zł) za osobę. Wjeżdżając do Madaby namierzamy małe "zagłębie" lokali gastronomicznych - wiadomo baranina i drób we wszelkiej postaci :D Bierzemy na wynos i pałaszujemy w hotelu.Dzień 8
Dzień obejmował kółeczko Madaba - Al Karak - Morze Martwe - Wadi Mujib - Mount Nebo i Madaba.
Ruszamy Drogą Królewską na południe. Najciekawszy jest fragment w miejscu gdzie droga styka się z kanionem Wadi Mujib. Po krótkim przystanku ruszamy dalej 40km do Al Karak. Nad miastem góruje poężny zamek. Wstęp 1 dinar.
Po zwiedzeniu zamku zaczynamy karkołomny zjazd w kierunku Morza Martwego. 25 kilometrów serpentyn i spadku zdaje się nie mieć końca. W końcu jest - i morze i nawet nasze hamulce się ostały:) Pozostaje nam kolejne 30km wzdłuż brzegu, aż do wejścia do kanionu Wadi Mujib. Uprzedzając fakty - była to jedna z najlepszych atrakcji przyrodniczych podczas naszego pobytu w Jordanii. Opłacamy wstęp (14 dinarów) i podpisujemy lojalki, że wchodzimy na własną odpowiedzialność.
Do wyboru jest trasa górna, granią kanionu oraz jego dołem, korytem rzeki. My wybieramy opcję numer 2, która okazuje się strzałem w dziesiątkę. O tej porze roku całość trasy pokonuje się idąc rzeką. Woda niby jest płytka ale podczas marszu nie brakuje dużo głębszych partii jak i skomplikowanych przepraw za pomocą liny i uchwytów. Warto mieć sandały, bo marsz korytem na bosaka jest dość bolesny :( Ponadto warto pamiętać o zabezpieczeniu sprzętu foto-video, zwłaszcza przy pokonywaniu ostatniej przeszkody skalnej. Metą trasy jest potężny i piękny wodospad. Można również wykupić opcję z przewodnikiem i spod wodospadu zażyć klasycznej wspinaczki pionową skałą i wrócić granią do punktu wyjścia przy Morzu Martwym. Ciężko mi powiedzieć jak wygląda poziom wody w porze letniej ale i tak każdemu rekomenduje odwiedziny Wadi Mujib podczas wizyty w Jordanii.
Wejście, w tle Morze Martwe
Takie podejścia trzeba pokonać
Meta trasy
Spadnie czy nie? :geek:
Po leżakowaniu na skałach u stóp kanionu ruszamy dalej - tym razem naszym "Chevi" wspinamy się na Górń Nebo, czyli miejsce śmierci Mojżesza. Jest tam symboliczny obelisk oraz krzyż. Wstęp 1 dinar. Następnie udajemy się do Madaby i kółeczko się zamyka. Tego dnia zamiast kolejnych odsłon arabskich potraw mięsnych, niektórzy korzystają z usług, wspominanej na samym początku relacji, piekarni:)
Pozytywnie zmęczeni idziemy wcześnie spać, bo już nad ranem ruszamy w kierunku granicy jordańsko-izraelskiej.
Będąc w Jordanii postanowiliśmy spróbować dostać się do Izraela i zwiedzić w parę godzin Jerozolimę. Plan zakładał przejazd samochodem do granicy, zostawienie go, przekroczenie granicy pieszo i dalej komunikacją zbiorową do Jerozolimy. Proste prawda? Nie do końca takie było:)
Rzecz jasna, granice w tamtym rejonie świata funkcjonują zgoła odmiennie niż np. te w Europie, czy raczej tak jak kiedyś było w Europie. Nie ma otwarcia 24h, tylko w ściśle wyznaczonych godzinach. Z tego też względu nie przekraczaliśmy granicy w najbliższym miejscu przejściem King Hussah Bridge (Allenby Bridge) przy Morzu Martwym ale jechaliśmy 80km na północ do Sheikh Hussein Briddge, koło Bet Shean po stronie izraelskiej, które czynne było już od godziny 6 do dość późnej pory wieczorem.
Wyruszyliśmy więc z Madaby około 4:30 nad ranem, chwile przed 6 byliśmy na miejscu, czyli zaraz przed planowanym otwarciem Gdy było 10 po zaczęliśmy się lekko niecierpliwić ale w końcu panowie z pierwszego posterunku przed granicą dokonali otwarcia. Sprawdzili paszporty i nakazali jechać około 400 metrów do początku właściwej granicy. Zaparkowaliśmy na sporym placyku niedaleko pierwszych granicznych zabudowań, zebraliśmy rzeczy i już mieliśmy wsiadać do autobusu, który właśnie nadjechał i który jak się okazało miał nas przetransportować kawałek dalej do budynku gdzie odbywała się cała papierologia. Niestety postanowiłem zapytać napotkanego wojskowego czy samochód nie będzie nikomu przeszkadzał. Pytanie było raczej pro forma ale... oczywiście okazało się, że absolutnie nie można tu parkować, mimo że przez dobre 10 minut jak się krzątaliśmy przy samochodzie nikt się nami nie interesował. Rozkaz był jasny - samochód trzeba odstawić aż za pierwszy posterunek. Trzy osoby z naszej piątki zostały i miały próbować przytrzymać autobus przez te 5-7 minut. Wyjechaliśmy za posterunek, postawiliśmy samochód od razu w polnej drodze, ciesząc się, że będzie bezpieczny na oku żołnierzy. Oni oczywiście od razu wyskoczyli z budki i oznajmiają, że nie ma tu parkowania. W skrócie no, no, no!! bo po angielsku ni w ząb. Udało nam się ich na szczęście jakoś na migi uprosić, że tylko do wieczora i w końcu się zgodzili. Zadowoleni z siebie chcemy szybko biec z powrotem na granicę. Ale hola hola! Zatrzymali nas i oznajmili, że na granicę nie można dostać się na własnych nogach ale tylko środkiem transportu. Musi więc czekań aż coś podjedzie. Po 5 minutach zjawia się taksówka. Jedziemy na granicę ale autobus już oczywiście dawno pojechał. Okazuje się jednak, że taksówka również możemy jechać. Upychamy się w 6 osób (razem z kierowcą) i jedziemy jakieś 400 metrów pod kolejne budynki graniczne. Płacimy 5 dinarów za ten kurs (tyle zaproponowaliśmy) wywołując nieskrywane zadowolenie u kierowcy - w drodze powrotnej wyjaśniło się dlaczego. Wchodzimy do budynku - sprawdzanie paszportów itd. Następnie wsiadamy do autobusu, którym mamy przekraczać granicę. Koszt to 1 dinar za osobę. Jedziemy...tak, kolejne z 300-400 metrów. Autobus zatrzymał się zaraz za bramą oznaczającą wjazd do Izraela. Tam był kontrolowany z zewnątrz przez ubranych po cywilnemu panów z niewzruszoną miną trzymających palce na spustach broni automatycznej :shock: W końcu dostajemy się do budynku granicznego Izraela, a tam jak na lotnisku. Prześwietlanie bagażu i dodatkowe kontrole pojedynczych rzeczy na obecność materiałów wybuchowych i narkotyków - wybrane części sprzętu foto i portfele. Następnie krótka rozmowa, o celu itd. Wywołujemy lekkie zdziwienie, że tylko na parę godzin ale wszyscy mówimy to samo, także nie ma problemu. W końcu jesteśmy w Izraelu. Całość trwała dobre 2h!
Spod granicy musimy dostać się do miasteczka. Bierzemy dwie taksówki (ponowna jazda w 6 osób niemożliwa), płacąc po 16 szekli za osobę. Cała procedura przekraczania trwała tak długo, że uciekł nam wybrany wcześniej kurs autobusu Egged to Jerozolimy. Mamy więc około 45 minut czasu. Wykorzystaliśmy go na ochłonięcie po forsowaniu granicy i drobne rozejrzenie się po okolicy. Pierwszy mały szok wywołują u nas bramki kontroli przed wejściem czy to do galerii handlowej czy do McDonaldsa.
Wreszcie około 9:30 wsiadamy do Egged´a (37,5 szekli) i ruszamy. Dopiero po drodze przeżyliśmy większy szok, gdy na napotykanych przystankach zaczęło wsiadać coraz więcej uzbrojonej młodzieży. Widok drobnej blondyneczki, z pomalowanymi paznokciami, pluszakiem i karabinem w ręku - bezcenny. Po drodze również kontrole - jedziemy przez terytorium Autonomii Palestyńskiej ale drogą kontrolowaną przez wojsko. Przejeżdżamy również obok przejścia granicznego w pobliżu Morza Martwego i docieramy do Jerozolimy wjeżdżając do niej obok potężnego muru oddzielającego tereny izraelskie i palestyńskie.
Z dworca głównego ruszamy szybko by jak najwięcej zobaczyć. Suma summarum mamy jedynie około 4,5h. Musimy zdążyć tak by mieć rezerwę czasową do zamknięcia przejścia granicznego. Obieramy wiadomo kierunek - Stare Miasto. Żwawym tempem pokonujemy ciasne uliczki czterech dzielnic Starego Miasta, odwiedzamy Bazylikę Grobu Pańskiego, Ścianę Płaczu i Meczet na Skale, dwa ostatnie miejsca po szczegółowych kontrolach bezpieczeństwa.
Czas nieubłaganie ucieka więc jeszcze po drodze ze Starego Miasta podchodzimy do grobu Oscara Schindlera. Stamtąd już szybkim krokiem na dworzec i znaną nam już trasą do Bet Shean. Tam z przystanku Egged musieliśmy dostać się na granicę. Taksówek nie widać ale nagle zatrzymał się jakiś samochód. Okazuje się, że był to zwykły mieszkaniec, wracający z zakupów. Mówi, że nas podrzuci. Ustalamy cenę i zgadzamy się na "seventeen". Po 5 minutach jazdy jesteśmy na miejscu. Dajemy resztkę naszych szekli i widzimy, że coś nie gra, Okazało się, że panu chodziło o "seventy" :) Uzbieraliśmy może w sumie z 40 szekli i dajemy mówiąc, że więcej nie ma i nie będzie. Nie protestował.
Na granicy musieliśmy uiścić podatek wyjazdowy w wysokości 30 dolarów. Dalej znany schemat - autobus do Jordanii, tam zakup nowej wizy (10 dinarów). Pozostało dostanie się za ostatni posterunek. Tym razem taksówek pod dostatkiem, które stoją pod budynkiem granicznym. Okazuje się, że taryfa jest stała i wynosi 1 dinar. Czyli rano przepłaciliśmy 5 razy:) Jeszcze tylko niepewność czy nie odholowano naszego Chevi´ego - na szczęście stoi. Wsiadamy i spokojnie odjeżdżamy. Po 1,5h jesteśmy w hotelu. Nieco szalona jednodniówka dobiegła końca.
Po 3 latach ponownie wróciliśmy do Izraela. Relacja jest już na F4F: http://www.fly4free.pl/forum/izrael-trzy-morza-w-szesc-dni,214,36928
Przed nami był ostatni dzień bliskowschodniej przygody - zwiedzanie Ammanu i zamków pustyni.
Kontrola przed wejściem pod Ścianę Płaczu - na szafkach zdjęcia delikwentów, do których najpierw się strzela, a dopiero potem ich pyta.
Piątek był ostatnim dniem naszej bliskowschodniej przygody. Odlot z Ammanu zaplanowany mieliśmy około 3 w nocy z piątku na sobotę, toteż nie braliśmy już kolejnego noclegu. Dzięki uprzejmości obsługi spakowane bagaże mogliśmy zostawić do wieczora w hotelowej recepcji.
Udaliśmy się do Ammanu. Po krótkim błądzeniu i jeździe "na czuja" udało się dotrzeć do ścisłego centrum. Zaparkowaliśmy w pobliżu Teatru Rzymskiego i Odeonu i ruszyliśmy w kierunku Cytadeli wąskimi i stromymi uliczkami. Oczywiście na górze okazało się, że na szczyt można spokojnie dostać się samochodem jednak wcale nie żałujemy tego spaceru. Wstęp na teren Cytadeli kosztuje 2 dinary. Warto się tam wybrać chociażby dla efektownego widoku na, moim zdaniem szary i smutny, Amman i to w cztery kierunki świata.
Teatr Rzymski
Apokaliptyczny Amman